poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Lajos Grendel, "Dzwony Einsteina"

„NIE MA WOLNOŚCI, JEST TYLKO LOS”

Akcja powieści Lajosa Grendela (ur. 1948) rozgrywa się w Bratysławie, u schyłku komunizmu. Jednakże tło historyczne nie jest w narracji węgierskiego pisarza rzeczą najistotniejszą, jest to bowiem opowieść na tyle uniwersalna, że mogłaby dziać się gdziekolwiek, w którymkolwiek zniewolonym totalitaryzmem kraju, również w przyszłości. Wiele wyjaśnia podtytuł powieści: „opowieść z Absurdystanu”. Głównym tematem powieści, jaki zdaje się podejmować autor jest złudność wszelkiego rodzaju rewolucji. „Dzwony Einsteina” odczytuję przede wszystkim jako opowieść o karierowiczostwie. Główny bohater, Franciszek Rzeźnik, zwany też Carem Piotrem – postać tyleż zabawna, co odrażająca w swoim konformizmie, jest bardzo uniwersalna, wtłoczona w system, przedkłada partykularne interesy nad dobro społeczności. „Nie ma wolności, jest tylko los” – mówi. Już najmłodsze lata zdeterminowały życie tego bohatera, gdy w szkole na pytanie, kim chciałby zostać w przyszłości, odpowiedział, że Leninem. Taką złotą myśl podpowiedziało Franciszkowi jego „niedoścignione Ja”, które z czasem zaczęło do niego przemawiać głosem Einsteina i doradzać mu w trudnych życiowych chwilach.

Bohater jest osobnikiem ze wszech miar gapowatym, groteskowym, nieustannie popadającym w różnego rodzaju tarapaty, popełniającym gafy, z których musi się tłumaczyć. Jednocześnie jednak pnie się w górę partyjnej hierarchii, nie dostrzegając nawet tego, że od pewnego momentu czyni to wbrew sobie. Woli być „nieświadomy i szczęśliwy”. Mówi: „(…) wiedza zawsze prowadzi do katastrofy, jaką bywa uwolnienie człowieka z pęt ciemnoty. Innymi słowy: poznanie to radykalny przewrót i zalążek wszelkiego nieszczęścia”. Aż nadchodzi z dawna spodziewana rewolucja. A jak rewolucja, to wiadomo – z jednej strony „my”, z drugiej zaś „oni”. Stopniowo gęstniejąca wokół Franciszka atmosfera powoduje, że sam w końcu przestaje się orientować, po której stronie konfliktu stoi. „Kim są «my» a kim «oni»? Po czyjej jestem stronie? Możliwe że po żadnej, czym ściągam na siebie nienawiść jednych i drugich. W czasie rewolucji trzeba się bowiem opowiedzieć: albo rybka, albo akwarium, «my» lub «oni», nie ma trzeciej drogi. Kto nie należy tu, ten należy tam, nawet jeśli subiektywnie nie należy nigdzie”. Nie ma jednak złudzeń, po której stronie należy stać – „Bez zastanowienia zgłosiłem więc akces do grupy «my», bo przecież lepiej trzymać z wygranymi. «Oni» zaś na razie niech dadzą mi spokój. Później, kiedy już ucichną spory, usiądę z nimi przy ognisku, usmażymy sobie słoninkę i wszystko im wyjaśnię”. Zresztą (…) i tak, znając logikę dziejów, prędzej czy później «oni» staną się «nami», a «my» «nimi». To nie w samej rewolucji tkwi problem, a z pewnością w niewłaściwych ludziach, którzy zawsze muszą być po stronie wygranych, po stronie reżimu. Takich jak Franciszek Rzeźnik, takich jak wielu innych, również współczesnych, również w Polsce. Streszczenie, zamieszczone przez wydawcę na tylnej okładce jest dużym uproszczeniem, wpisuje się bowiem w modny ostatnio bezrozumny trend negowania przemian, jakie dokonały się w Polsce w 1989 roku: „Grendel bez pardonu rozprawia się z iluzją transformacji ustrojowej, jakiej doświadczyliśmy dwadzieścia pięć lat temu”. Chciałoby się powiedzieć – odczepcie się od pojęć, zacznijcie wprowadzać je w życie.
Powieść Lajosa Grendela to bezsprzecznie jedno z moich największych ostatnich odkryć na literackim poletku. Znakomita proza, w której nie ma ani jednego zbędnego słowa. Napisana w dobrym, czeskim stylu – posługując się absurdalną, groteskową tonacją, podejmuje dalekie od błahości tematy. Lajos Grendel, choć z urodzenia Węgier, miał szansę przesiąknąć tym stylem, bowiem od urodzenia mieszka na Słowacji. Jest również naukowcem i eseistą – jeden ze zbiorów jego esejów nosi tytuł Hazám, Abszurdisztán”, co znaczy tyle, co „Moja ojczyzna, Absurdystan”. 

Lajos Grendel, "Dzwony Einsteina"
Tłumaczenie: Miłosz Waligórski
Biuro Literackie, Stronie Śląskie-Wrocław 2016
Wydanie I
Seria: Proza, tom 37
ISBN: 978-83-65125-25-5
Moja ocena: 8/10

środa, 1 sierpnia 2018

Anna Arno, "Okna"

DOBRZE MIEĆ OKNA, CZYLI PROZA GRANICZNA

Prozatorskie miniatury Anny Arno należy czytać na głos. W obcym mieszkaniu, tak, by głos odbijał się od pustych ścian. Krążył między oknami bez firanek a drzwiami wejściowymi, za którymi słychać brzęk kluczy i kroki. Ale kroki te nie są do nas, bowiem już nie przyjdzie ten, kto mógł był przyjść. „Ściany są cienkie. Inni są blisko. Dalecy o lata świetlne”. Gdy w łazience słychać wodę płynącą w rurach, a niekiedy i inne dźwięki – atonalne wykwity ludzkiej fizjologii. A już koniecznie w obcym mieście, gdy przed chwilą przyjechaliśmy i nie mamy nic, oprócz bochenka chleba i butelki mleka, które przed chwilą kupiliśmy, włożyliśmy do nieswojej lodówki i musimy teraz jakoś przeżyć najbliższe godziny. Można oczywiście zgasić światło, ale zawsze jest to akt kapitulacji, śmierć „to jak naciśnięcie kontaktu – pstryk i nic”. Dlatego „dobrze mieć okna, bez okien człowiek wariuje, widzi tylko to, co ma w sobie”.

Anna Arno (ur. 1984) posługuje się w swojej prozie poetyką fragmentu, „Okna” to rodzaj raptularza, w którym zapisuje swoje obserwacje, by zatrzymać czas, zachować w pamięci mijającą chwilę. W jednej z miniatur pisze: „Pamięta się rzeczy ważne, wokół nich narasta opowieść. Inne znikają ze świadomości, ale krążą w krwiobiegu”. Autorka jednakże buduje swoją opowieść wokół rzeczy pozornie nieistotnych – takich jak przypadkowe spotkania, zdarzenia, rozmowy, będąc ich statycznym centrum, nieruchomym uczestnikiem. Szczególnie często prozę Anny Arno zaludniają osoby stare, wykluczone, jak ci staruszkowie, którzy „wszystko kupują po jednym. Nie robią zapasów, bo ciężko nosić, bo lepsze świeże, bo można wrócić jutro”, którzy siedzą na osiedlowych ławkach, a „z wiekiem człowiek uczy się siedzieć na ławce. Nie musi już udawać, że na coś czeka”. A wszystko to boleśnie zanurzone w polskiej rzeczywistości. Wiele spostrzeżeń zostało poczynionych w łatwym do rozpoznania Krakowie, ale nie tylko – druga część książki, zatytułowana „Inne okna”, gromadzi notatki sporządzone przez Annę Arno w innych krajach – z perspektywy nowojorskiej, paryskiej, czy też wschodniej. „Być może lepiej pamięta się z oddalenia” – zastanawia się Arno. Trzeba przyznać, że autorka posiada sporo doświadczeń zagranicznych, będących głównie wynikiem jej wszechstronnego humanistycznego wykształcenia (Institute of Fine Arts, New York University), ale między innymi również i takie, kiedy wyznaje, że w Paryżu jest „ubogą krewną”, gdy chodzi ulicą Saint Honoré i przegląda się w witrynach, w pobliżu kościoła Wniebowzięcia, polskiego kościoła: „Zmęczone twarze. Nawet młode, ale roztyte po ciąży. Mężczyźni skupieni osobno. Polani pachnidłem, żeby nie było czuć. Włosy zaczesane na mokro. Jest dzień pański. (…) Ale niedziela, to także dzień ogłoszeń. Sprzątanie, wolny pokój, opiekunka, niedrogie przesyłki do kraju. Mieszkańcy ulicy Saint Honoré do niedawna bali się Polaków”.

„Okna” odczytuję jako rodzaj traktatu o pamięci, rozwinięcie Herbertowskiego „musisz dać świadectwo”. To z pewnością coś więcej niż zwykłe lapidarium, pośpieszne słowa, notowane drżącym pismem w podróży. Ta proza głośno przemawia, ale nie zawsze mówi to, co chciałoby się usłyszeć. Napisana jest oszczędnym stylem kilkudziesięciu poetyckich mgnień w bynajmniej niepoetyckim świecie. „Okna” to rzecz trudno poddająca się rygorowi recenzji, dzieło pełne transgresji, z pogranicza poezji i prozy. Myślę, że taka właśnie miała być ta książka – graniczna. Anna Arno w jednej z notatek mówi wprost, mimowolnie dokonując podsumowań: „Nadmiar rzeczy, od których pęka świat. Nadmiar pogardzonych rzeczy, zbyt wiele świata, w którym poruszam się pomiędzy, zawsze na granicach”. A po wszelkich granicach – jak wiadomo – warto jest się czasem, nawet ryzykując upadek, poruszać jak po linie, tak jak warto jest czytać „Okna”, najlepiej w sposób, jaki opisałem na początku. A potem przez nie wyjrzeć. 

Anna Arno, "Okna"
Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2014
Wydanie I
ISBN 978-83-64648-10-6

Moja ocena: 7/10

Lajos Grendel, "Dzwony Einsteina"