Powieść Dany’ego Laferrière’a (ur. 1953) zabiera nas w podróż po Haiti, ojczyźnie autora. Narrator, a w zasadzie sam autor (bohater nazywa się bowiem Laferrière, jego matka zaś nazywa go Starym Gnatem) po dwudziestoletnim pobycie za granicą, wygnany w czasach reżimu Jean-Claude’a Duvaliera, powraca do kraju, by napisać książkę. W poszukiwaniu wspomnień włóczy się ulicami stolicy – Port-au-Prince, próbując na nowo odnaleźć przymusowo przerwaną nić życia. Obraz, jaki tam zastaje, jest biegunowo odległy od karaibskich miasteczek, pokazywanych w przewodnikach turystycznych – jest to kraj ze wszech miar doświadczony konfliktami, nędzą, brudem i przestępczością. Laferrière porównuje Haiti do „zalanego słońcem kamyka, którego czepia się siedem milionów wygłodzonych mężczyzn, kobiet i dzieci” To kraj „spoconego tłumu. Tłumu wyjącego. Nieustającej kakofonii, permanentnego bałaganu”. Port-au-Prince to zaś „niebywale przeludniona metropolia (miasto zbudowane dla ledwie dwustu tysięcy mieszkańców dzisiaj mieści niemal dwa miliony histeryków)”. Jako że powieść powstała w 1996 roku, dane te są już mocno zdezaktualizowane, tragiczne trzęsienie ziemi w 2010 roku spowodowało śmierć ponad trzystu tysięcy osób.
Po tak wielu tragicznych zdarzeniach, które na trwałe naznaczyły ten kraj, zatarła się na Haiti granica między żywymi a umarłymi – choć to kraj w większości chrześcijański, to jednak nadal bardzo silne są tam wierzenia voodoo i związane z tym kultem zabobony. Nie ma na przykład niczego nadzwyczajnego w fakcie, że umarli zwyczajnie chodzą ulicami miasta. Laferrière zastanawia się, czy po tym, wszystkim co się wydarzyło, mieszkańcy tego kraju mogą w ogóle być jeszcze żywi. Uważa, że Haiti to tak naprawdę dwa kraje – inny w dzień inny w nocy. Rozróżnienie to jest widoczne w kompozycji powieści, która naprzemiennie składa się z części zatytułowanych „kraj na jawie” i „kraj we śnie”. Okazuje się ponadto, że w jednej z prowincjonalnych mieścin, o nazwie Bombardopolis, formowana jest cała armia umarłych, która może zostać użyta do celów politycznych. W końcu narrator decyduje się przekroczyć granicę, wejść do krainy umarłych (która nazywana jest, jak w tytule – „krajem bez kapelusza”).
Dany Laferrière, pomimo całego tragizmu, jakim został dotknięty jego kraj, nie epatuje naturalizmem – zręcznie i z dozą specyficznego poczucia humoru opisując przeżyte sytuacje. Nade wszystko jednak uważa się za obserwatora, osobę która najbardziej lubi patrzeć. Celne spostrzeżenia narratora dotyczą również, znajdującej się cały czas na złowieszczym drugim planie, polityki: „Jest nas siedem milionów Haitańczyków i każdy chce zostać prezydentem tego kraju (…) Wiesz, co powiedział pewnego dnia papa Duvalier? Powiedział, że rządzenie Haiti wymaga tyle energii, że wystarczyłaby jedna czwarta tego i mógłby rządzić Stanami Zjednoczonymi, i to pracując tylko w weekendy (…) Wierzę, mu bo każdy prezydent Haiti ma siedem milionów rywali. Powinno się im wszystkim pozwolić zostać prezydentami przynajmniej na jeden dzień w życiu, ale to by nie zadziałało, bo oni by chcieli dożywotnio. Może trzeba im wszystkim pozwolić zostać prezydentami jednocześnie: siedem milionów prezydentów. A i tak znalazłby się co najmniej jeden, co chciałby zostać prezydentem prezydentów… (str. 221). Ten cytat, jakkolwiek przydługi i niepozbawiony elementu komicznego, ma sporo wspólnego z prawdą – od 30 lat Haiti miało bowiem 21 prezydentów, kraj ten daleki jest od stabilizacji na poziomie politycznym.
Te z fragmentów powieści, które opatrzone są podtytułem „kraj na jawie”, składają się z fragmentarycznych wspomnień, odczuć, spostrzeżeń głównego bohatera, będących właśnie wynikiem wnikliwej obserwacji, prowadzonej przez człowieka, który próbuje na nowo zrozumieć i ogarnąć myślą swój kraj, po zbyt długiej w nim nieobecności. Cała powieść „Kraj bez kapelusza” jest w gruncie rzeczy utworem hybrydowym – mieszaniną gatunków: reportażu, science-fiction, czy tekstu socjologicznego. Myślę, że pozwala to umieścić Dany’ego Laferrière’a w gronie twórców posługujących się metodą brikolażu intelektualnego – pojęcia ukutego przez Claude’a Lévi-Straussa, której główną myślą było „tout ça peut toujours servir” (franc. „wszystko może się przydać”)
Nieczęsto polskiemu czytelnikowi nadarza się okazja na zetknięcie z literaturą haitańską – teraz staje się to możliwe za przyczyną fascynującej serii wydawniczej krakowskiego wydawnictwa Karakter. A ja to zetknięcie, choćby miało się ono okazać incydentalne – polecam Państwu zdecydowanie.
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2011
Tłumaczenie: Tomasz Surdykowski
Wydanie I
ISBN 978-83-62376-07-0
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz