POLSKIE LIMOGESAkcja „Przemytników” rozgrywa się w Krowicy Lisiej, zapyziałej wiosce koło Lubaczowa, na Podkarpaciu. Obeznany z literaturą czytelnik ma już szanse znać te okolice, bowiem to właśnie w tych okolicach „dzieją się” autobiograficzne wiersze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Konrad Janczura (ur. 1988) pokazuje nam te miejsca od zupełnie innej, niepoetyckiej strony. Poznajemy oto losy dwóch przyjaciół – Zoli i Ferego, którzy wobec wszechogarniającego marazmu i braku perspektyw stawiają pierwsze kroki w przemycie, szmuglując papierosy i wódkę przez pobliską polsko-ukraińską granicę.
Bohaterów z początku intuicyjnie się potępia, ale wraz z postępującą akcją, wrażenie to mija, a nawet można odczuć coś w rodzaju sympatii, bo są to osoby, które, w przeciwieństwie do większości mieszkańców wioski coś robią – nielegalnie, bo nielegalnie, ale pracują, by pomóc swoim rodzinom. Podkarpacie widziane oczami Konrada Janczury przedstawione jest w niezbyt jasnym świetle – pijaństwo, narkomania, bijatyki i zabobony rodem z wieków ciemnych to codzienność. „No i jeszcze to, że choć Podkarpacie ma góry w nazwie, to tu raczej nizina. A i w Bieszczadach albo w Beskidzie, tam, gdzie są góry, tam też czuć nizinę, żadnych górali nie widać. O, wszędzie to samo. Kościół, sklep. Baby w chustach”. W języku francuskim utrwalił się stereotyp miasta Limoges (środkowa Francja), jako miejsca, w którym nic nie ma (stąd czasownik limoger: zdymisjonować, wysłać w niebyt, na emeryturę). Podkarpacie według Janczury to takie polskie Limoges – miejsce, w którym nie ma nic. A jest, na przykład, specyficzne pojęcie na temat relacji międzyludzkich: „To nie jest też tak, że kobiety na Podkarpaciu nie kochają swoich synów. One kochają ich bardzo, ale chcą, by twarde z nich były chłopy. Jak takiego się zagłaszcze, to potem wyrasta z niego byle co. Nic zrobić nie umie, nawet panny zarwać. A i wypić musi umieć. Bo co to za chłop, co nie pije.”
„Przemytnicy” to jednak literatura raczej jednorazowego użytku, miejscami jeszcze dosyć nieporadna, gdzie co chwilę coś zgrzyta. Narracja „Przemytników” zwraca uwagę przede wszystkim zdecydowanie zbyt dużym nagromadzeniem wulgaryzmów i wszelkiego innego rynsztokowego słownictwa, jednak nie bierze się to znikąd – powieść ta to przecież swojego rodzaju „prawda czasu, prawda ekranu”. Realizm skrajnie peryferyjny. Choć Janczura wiele rzeczy w „Przemytnikach” przejaskrawił i choć istnieje inna, jaśniejsza strona Podkarpacia, trudno mu zarzucać przedstawianie tego regionu w niewłaściwym świetle. Jednak należy pamiętać, że jest to debiutancka powieść autora i jako taka powinna być oceniana. Konrad Janczura, pochodzący z Lubaczowa, obecnie mieszkaniec Krakowa i Bukaresztu rokuje jednak duże nadzieje na przyszłość jako pisarz. A najlepiej, choć nieświadomie książkę Konrada Janczury zrecenzował ktoś inny. W czwartek, 16 listopada, gdy przebrnąłem przez większość tej książki, w podrzeszowskiej Jasionce odbywał się kongres ekonomiczny, z udziałem władz państwowych. Tam to właśnie nosicielka broszki, sekretarka prezesa w randze premiera RP, powiedziała: „Podkarpacie to symbol współczesnej Polski”. Po raz pierwszy w życiu zgadzam się z panią, pani Beato. Ale w kontekście książki Konrada Janczury jakoś tak niezręcznie o tym mówić.
Konrad Janczura, "Przemytnicy"
Korporacja Ha!art, Kraków 2017
Seria: Prozatorska
Wydanie I
ISBN 978-83-65739-11-7
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz