piątek, 18 sierpnia 2017

EDWARD STACHURA 18 VIII 1937 – 24 VII 1979



EDWARD STACHURA 18 VIII 1937 – 24 VII 1979


Que reste-t-il de nos amours? – czyli w hołdzie Mistrzowi, z okazji 80-lecia urodzin






Edward Stachura urodził się w Charvieu (Francja) 18 sierpnia 1937 roku. A zatem, gdyby żył, skończyłby dziś 80 lat. Gdyby nie chciał za wszelką cenę stać się tym Człowiekiem-Nikt, Człowiekiem-Się, co ostatecznie udało mu się tego przeklętego 24 lipca 1979 roku.


Jeśli mogę o którymś pisarzu powiedzieć, używając napuszonego, kabotyńskiego słowa „Mistrz”, to z pewnością mogę to powiedzieć właśnie o Stachurze. Jestem przekonany, że to właśnie jego twórczość wpłynęła na mnie jak żadna inna, ukształtowała moją osobowość. Jedną z pierwszych moich dorosłych lektur był przypadkowo znaleziony w domu rodzinnym (do dzisiaj nie wiem, skąd się u nas znalazł) niewielki tomik wierszy Stachury „Taki wieczór choć rano”, wydany w 1987 roku nakładem Młodzieżowej Agencji Wydawniczej (za wybór wierszy odpowiadali Jerzy Koperski i Janusz Żernicki). I choć to książeczka miniaturowa, zaledwie 166 stron licząca, stała się dla mnie lekturą na lata. Najpierw w szkole średniej, później na studiach w Lublinie, gdzie często i z przyjemnością była czytana podczas piwnych posiedzeń w miejscowych knajpach. Czytana wielokrotnie – do tego stopnia intensywnie, że z biegiem czasu i tak już wysłużony egzemplarz uległ zniszczeniu i wszystkie kleje i taśmy klejące okazywały się bezradne. I choć – jak u Brunona Schulza – jej strony były zbyt małe, by je wydzierać i owijać w nie mięso i kanapki dla Ojca – dla mnie zawsze pozostanie już Księgą, której oryginał obecnie „znajduje się w głębokim poniżeniu”.  W tym roku postanowiłem zakupić (za grosze) drugi jej egzemplarz – i choć zawsze pozostanie „tylko” kopią, to zawsze warto będzie doń zajrzeć, by przypomnieć sobie coś z tamtych emocji, wrażeń i doświadczeń.


Tak, chciałem zostać Człowiekiem-Nikt i tak właśnie się czułem przez lata studiów na romanistyce na KUL-u, pamiętając, że dokładnie 50 lat wcześniej studentem romanistyki KUL był sam Stachura. Moim zdaniem, jego duch był tam wciąż wyczuwalny (do tego przyczynił się inny zbiór, tym razem opowiadań, pt. „Moje wielkie świętowanie”). Nawet największa miłość z biegiem lat przeradza się w przyjaźń – i nie jest to degradacja, tylko ewolucja. Pojawili się również Nowi Mistrzowie, ale ich obecność nie podważa wartości Mistrzów Dawnych - protoplastów wrażliwości. A może też dlatego, że w pewnym momencie zrozumiałem, że Człowiekiem-Nikt nie można się stać całkowicie, że „będę szedł/ będę biegł/ nie dam się”. Dziś, choć nie potrafię już czytać Edwarda Stachury z takim jak dziesięć lat temu nabożeństwem i bezkrytycyzmem, zachowałem do jego twórczości sentymentalny stosunek, pamiętając komu zawdzięczam swoje dzisiejsze myślenie o literaturze, a może myślenie w ogóle. Pierwsze inicjacje literackie są ważne na równi z innymi. Nadal wzruszam się, przy „Siekierezadzie”, „Całej jaskrawości”, czy oglądając spektakl teatru telewizji  z 1996 roku pt. „Pogodzić się ze światem”, z Mirosławem Baką w roli głównej. I jeśli mam jakąś wrażliwość, to pochodzi ona właśnie stamtąd. Ostatnio w jednym z antykwariatów znalazłem pośmiertny zbiór ineditów Stachury z 1990 roku pt. „Postscriptum”. Ten tytuł mówi wiele – otóż kiedy już się wysłało wiele listów, napisało manifesty, teraz trzeba wywołać ducha – przejść do postscriptum. Co przecież nie wyklucza ponownej lektury. 

Podpisano: Niedoszły Człowiek-Nikt, 18 sierpnia 2017




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lajos Grendel, "Dzwony Einsteina"