Krzysztof Wielicki powiedział kiedyś, że pasja to rzecz w życiu
najważniejsza, bo hobby można sobie zmieniać, a z pasją się umiera. W pierwszej
części wywiadu wypowiedział znamienne słowa: „Tak to chyba jest w życiu, że
szukamy swojej prawdziwej pasji – nie każdy ma szczęście, żeby ją odkryć, ale
kiedy to się stanie, wie się od razu”. Wielicki to nie tylko wybitny wspinacz,
ale przede wszystkim człowiek ze wszech miar ogarnięty pasją do gór, przez lata
konsekwentnie realizujący swoje marzenia – reszta jest już tylko tego naturalną
konsekwencją.
Drugi tom „Mojego wyboru” – wywiadu-rzeki, który z Wielickim przeprowadził redaktor naczelny magazynu „Góry”, Piotr Drożdż, pozwala czytelnikowi zapoznać się z osiągnięciami himalaisty z lat 1990-2015. W tych latach Krzysztof Wielicki dokończył kompletowanie Korony Himalajów i Karakorum, zdobywając osiem brakujących ośmiotysięczników. 1 września 1996 roku stał się piątym człowiekiem w historii, który dokonał tego niesamowitego wyczynu. Zwieńczeniem tych długoletnich wysiłków było niewątpliwe opus magnum w karierze Wielickiego – brawurowe samotne wejście na szczyt Nanga Parbat, którego jedynymi świadkami byli pasterze z pobliskiej wioski, obserwujący zmagania Polaka przez ukradzioną wcześniej lunetę.
Po zmianach systemowych 1989 roku, wielu ludzi musiało na nowo się zdefiniować, by jakoś odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Szczególnie dotkliwie odczuło to środowisko wspinaczy. Praktycznie przestały istnieć kluby wysokogórskie, co znacząco utrudniło zdobywanie odpowiednich funduszy do organizacji ekspedycji. Spowodowało to postępującą komercjalizację wypraw górskich, a w konsekwencji osłabienie zasad tzw. „partnerstwa liny” i personalizację sukcesu. Dawniej, na przykład w 1980 roku pod Mount Everestem, każdy wspinacz pracował na sukces całej wyprawy, dziś bardziej liczą się konkretne nazwiska i stąd bierze się parcie na szczyt za wszelką cenę. Wydaje się, że to właśnie personalizacja sukcesu była jedną z przyczyn tragedii, jaka miała miejsce w nocy z 5 na 6 marca 2013 pod Broad Peakiem, kiedy to wyprawa kierowana przez Wielickiego dokonała pierwszego zimowego wejścia, a dwóch wspinaczy – Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli podczas zejścia.
Tu dochodzimy to ważnego elementu we wspomnieniach Krzysztofa Wielickiego – umiejętności obniżania sobie poprzeczki wraz z wiekiem. „Moim największym sukcesem jest to, że żyję” – powiedział wprost Wielicki i trudno się nie zgodzić. „Najlepszy himalaista, to żywy himalaista”, jak mówi stara górska prawda. Wielu, zwłaszcza polskich himalaistów nie potrafiło obniżać sobie poprzeczki z biegiem lat i dlatego zapłacili za to najwyższą cenę. Drugi tom „Mojego wyboru” robi chyba jeszcze lepsze wrażenie niż tom pierwszy, o wiele częściej bowiem dochodzi tu do interesujących interakcji między wypytującym a odpytywanym, co nie zawsze miało miejsce w poprzednim tomie. Jedna rzecz jest niezmienna – znakomita, bogata szata graficzna książki, kilkaset (w większości niepublikowanych) fotografii, z oczywistych względów o dużo lepszej jakości niż w pierwszym tomie. Tym razem udało się Piotrowi Drożdżowi namówić Wielickiego do snucia przemyśleń natury filozoficznej. Są to zdania, które mogą posłużyć za inspirację w każdej dziedzinie życia. Tak, jak przesłanie zawarte w zamykającym książkę akapicie: „Zawsze staram się tłumaczyć młodym ludziom, że nie ma porażek, są tylko nowe doświadczenia. Jeżeli będą je cierpliwie zbierać, nauczą się wyciągać wnioski z niepowodzeń, to w końcu dostaną się na swój wymarzony szczyt. Zdobędą swój „Everest”. Jeśli nie ma celu, nie ma życia!”. Jest w Krzysztofie Wielickim coś, co fascynuje – jakiś rodzaj zadziorności, swady, z którą snuje swoje górskie wspomnienia. Jednocześnie szczerość i ani za grosz patosu, czy przedstawiania się w charakterze nieustraszonego zdobywcy, bohatera, nadczłowieka. Dlatego właśnie „Mój wybór” to przyjemna i, co równie ważne, wartościowa lektura.
PS. W momencie, w którym piszę te słowa, polska narodowa wyprawa pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego znajduje się u podnóża K2. Według ostatniego meldunku, dobiegła już końca budowa bazy, niedługo w górę wyjdą pierwsze zespoły rekonesansowe. Cel jest prosty – pierwsze zimowe wejście na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Myślę, że nie ma teraz w naszym kraju ani jednej osoby, która nie życzyłaby powodzenia wyprawie pod wodzą Wielickiego. Aby okazała się zarówno udana, jak i szczęśliwa – zdobyciem drugiej najwyższej góry świata i powrotem w komplecie do domu[1].
Drugi tom „Mojego wyboru” – wywiadu-rzeki, który z Wielickim przeprowadził redaktor naczelny magazynu „Góry”, Piotr Drożdż, pozwala czytelnikowi zapoznać się z osiągnięciami himalaisty z lat 1990-2015. W tych latach Krzysztof Wielicki dokończył kompletowanie Korony Himalajów i Karakorum, zdobywając osiem brakujących ośmiotysięczników. 1 września 1996 roku stał się piątym człowiekiem w historii, który dokonał tego niesamowitego wyczynu. Zwieńczeniem tych długoletnich wysiłków było niewątpliwe opus magnum w karierze Wielickiego – brawurowe samotne wejście na szczyt Nanga Parbat, którego jedynymi świadkami byli pasterze z pobliskiej wioski, obserwujący zmagania Polaka przez ukradzioną wcześniej lunetę.
Po zmianach systemowych 1989 roku, wielu ludzi musiało na nowo się zdefiniować, by jakoś odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Szczególnie dotkliwie odczuło to środowisko wspinaczy. Praktycznie przestały istnieć kluby wysokogórskie, co znacząco utrudniło zdobywanie odpowiednich funduszy do organizacji ekspedycji. Spowodowało to postępującą komercjalizację wypraw górskich, a w konsekwencji osłabienie zasad tzw. „partnerstwa liny” i personalizację sukcesu. Dawniej, na przykład w 1980 roku pod Mount Everestem, każdy wspinacz pracował na sukces całej wyprawy, dziś bardziej liczą się konkretne nazwiska i stąd bierze się parcie na szczyt za wszelką cenę. Wydaje się, że to właśnie personalizacja sukcesu była jedną z przyczyn tragedii, jaka miała miejsce w nocy z 5 na 6 marca 2013 pod Broad Peakiem, kiedy to wyprawa kierowana przez Wielickiego dokonała pierwszego zimowego wejścia, a dwóch wspinaczy – Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli podczas zejścia.
Tu dochodzimy to ważnego elementu we wspomnieniach Krzysztofa Wielickiego – umiejętności obniżania sobie poprzeczki wraz z wiekiem. „Moim największym sukcesem jest to, że żyję” – powiedział wprost Wielicki i trudno się nie zgodzić. „Najlepszy himalaista, to żywy himalaista”, jak mówi stara górska prawda. Wielu, zwłaszcza polskich himalaistów nie potrafiło obniżać sobie poprzeczki z biegiem lat i dlatego zapłacili za to najwyższą cenę. Drugi tom „Mojego wyboru” robi chyba jeszcze lepsze wrażenie niż tom pierwszy, o wiele częściej bowiem dochodzi tu do interesujących interakcji między wypytującym a odpytywanym, co nie zawsze miało miejsce w poprzednim tomie. Jedna rzecz jest niezmienna – znakomita, bogata szata graficzna książki, kilkaset (w większości niepublikowanych) fotografii, z oczywistych względów o dużo lepszej jakości niż w pierwszym tomie. Tym razem udało się Piotrowi Drożdżowi namówić Wielickiego do snucia przemyśleń natury filozoficznej. Są to zdania, które mogą posłużyć za inspirację w każdej dziedzinie życia. Tak, jak przesłanie zawarte w zamykającym książkę akapicie: „Zawsze staram się tłumaczyć młodym ludziom, że nie ma porażek, są tylko nowe doświadczenia. Jeżeli będą je cierpliwie zbierać, nauczą się wyciągać wnioski z niepowodzeń, to w końcu dostaną się na swój wymarzony szczyt. Zdobędą swój „Everest”. Jeśli nie ma celu, nie ma życia!”. Jest w Krzysztofie Wielickim coś, co fascynuje – jakiś rodzaj zadziorności, swady, z którą snuje swoje górskie wspomnienia. Jednocześnie szczerość i ani za grosz patosu, czy przedstawiania się w charakterze nieustraszonego zdobywcy, bohatera, nadczłowieka. Dlatego właśnie „Mój wybór” to przyjemna i, co równie ważne, wartościowa lektura.
PS. W momencie, w którym piszę te słowa, polska narodowa wyprawa pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego znajduje się u podnóża K2. Według ostatniego meldunku, dobiegła już końca budowa bazy, niedługo w górę wyjdą pierwsze zespoły rekonesansowe. Cel jest prosty – pierwsze zimowe wejście na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Myślę, że nie ma teraz w naszym kraju ani jednej osoby, która nie życzyłaby powodzenia wyprawie pod wodzą Wielickiego. Aby okazała się zarówno udana, jak i szczęśliwa – zdobyciem drugiej najwyższej góry świata i powrotem w komplecie do domu[1].
Krzysztof Wielicki, Piotr Drożdż, "Krzysztof Wielicki - mój wybór. Tom 2"
Wydawnictwo Góry Books, Kraków 2015
Wydanie I
ISBN 978-83-62301-23-2
Moja ocena: 8/10
[1] Powyższy
tekst napisałem 11 stycznia 2018 roku, kiedy akcja górska na K2 ciągle była w
toku – dziś już wiemy, że wyprawa okazała się nieudana (szczyt drugiej
najwyższej góry świata nie został osiągnięty), ale za to szczęśliwa (jej
uczestnicy w komplecie wrócili do domu). W niczym nie zmienia to faktu, że
nadal życzę powodzenia Krzysztofowi Wielickiemu i mam nadzieję, że następnym
razem, któryś z Polaków wchodzących w skład kierowanej przez niego wyprawy,
spełni nie tylko swoje marzenie, ale i całego pokolenia himalaistów i stanie zimą na szczycie
K2.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz