niedziela, 14 stycznia 2018

Philip Larkin, "Zimowe królestwo"

ZIMA WEWNĘTRZNA

„I lękam się zimy, ponieważ jest to pora komfortu” – pisał Rimbaud. Głównej bohaterce „Zimowego królestwa” komfort raczej nie grozi. Katherine Lind, bo o niej tu mowa, jest cudzoziemką, przybyłą do Anglii podczas wojny w dość niejasnych okolicznościach, pracuje jako tymczasowa pomocnica biblioteczna w bliżej nieokreślonym prowincjonalnym angielskim mieście. Wiedzie trudny, samotny, uchodźczy żywot, nie zna nikogo na tyle dobrze, by móc powiedzieć, że to „ktoś więcej niż znajomy”. Jak pisał Larkin w streszczeniu powieści w swoim notatniku: „Pokazuje, poprzez rozmaite wybrane zdarzenia, jak budzi się, przechodząc od samotności, poza którą wszystko wydawało się nieistotne, do stanu, w którym samotność to pozytywna wartość bycia samemu”. „Zimowe królestwo” składa się z trzech części, spośród których skrajne – pierwsza i trzecia, są relacją jednego dnia z życia bohaterki. Ta zimowa sobota zaczyna się dosyć zwyczajnie, by nie rzec banalnie – otóż Katherine ma za zadanie odprowadzić do domu koleżankę, cierpiącą na ból zęba. Stopniowo rozwijająca się spirala zdarzeń i wspomnień czyni z narracji prawdziwy traktat o samotności. Dwa brzegi opowieści – między świtem a zmierzchem, łączy część druga powieści – retrospekcja z pierwszej wizyty Katherine Lind w Anglii, dokąd przyjechała sześć lat wcześniej na wakacje, zaproszona przez rówieśnika, z którym prowadziła korespondencję w ramach programu, mającego poprawić umiejętności językowe uczniów. Spędziła trzy tygodnie u rodziny niejakich Fennelów „Anglików do szpiku kości”, w oczekiwaniu na wyznanie miłości, do którego jednak nie doszło. Wtedy, młoda jeszcze i żyjąca złudzeniami, walczyła o ideały. Stwierdziła jednak, że nie jest w stanie zrozumieć tych ludzi, a najwyższym ideałem jest dobrowolna samotność. Ale nie chodziło tu Larkinowi o podjęcie zwykłej krytyki społecznej. Myślę, że zimową scenerię powieści Larkina należałoby widzieć przede wszystkim metaforycznie, jako krajobraz wewnętrzny, wieczną zmarzlinę i gołoledź ludzkich relacji, zimne piekło niezrozumienia. Katherine Lind od samego początku czuła się wyrzutkiem, a z biegiem lat zaakceptowała ten stan rzeczy, znajdując w nim coś na kształt upodobania. Na taką postawę bohaterki mogła mieć również wpływ jej niezbyt oczywista przeszłość, a w szczególności – pochodzenie. Larkin w swoim notesie napisał wprost, że „(…) prawdziwe nazwisko Katherine i jej narodowość mają pozostać nieujawnione”. Narodowości bohaterki jednak uważny czytelnik może domyślić się z łatwością.

Kariera pisarska Philipa Larkina to swojego rodzaju ewenement – po napisaniu trzech powieści, porzucił on prozę dla poezji, której pisanie, podobnie jak W.H. Auden, uważał za łatwiejsze. Ciekawe było również to, jak Larkin postrzegał formę prozatorską – uważał, że powieść powinna być „rozproszonym wierszem”. Kiedy indziej znów stwierdził, że „w powieściach pisze się o innych, a w wierszach o sobie samym”. „Zimowe królestwo” spełnia z naddatkiem kryteria „rozproszonego wiersza”, bowiem wydaje się, że jest silnie autobiograficzne – jak w posłowiu sugeruje Jacek Dehnel, wydaje się, że Larkin umieścił swoje cechy w wielu postaciach powieści, a najbliżej jest mu właśnie do samej Katherine Lind. Nie tylko dlatego, że sam przez większość życia był bibliotekarzem, ale również przez jej homoerotyczne epizody w przeszłości, które zostały wspomniane w zawoalowany sposób. Można uznać „Zimowe królestwo” za „rozproszony wiersz” również ze względu na szczególny idiom narracji, skonstruowany z niezwykłym pietyzmem i dbałością o słowo, w którym widać już przyszły poetycki dryg. Nie obyło się co prawda bez kilku zgrzytów, na co również zwraca uwagę Dehnel w posłowiu, kilku powtórzeń, które tłumacz starał się wiernie oddać. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Philip Larkin napisał tę powieść w wieku 23 lat – patrząc dzisiejszej perspektywy, jak dojrzałe i uniwersalne jest to dzieło. Przypomina mi się Żeromski, który w swoim dzienniku żalił się: „Szyller w osiemnastym roku napisał „Zbójców”, a ja? Czy napisałem co, co by godnym było imienia utworu?”. Larkinowi sztuka napisania czegoś, „co by godnym było imienia utworu” udała się bardzo wcześnie. Niniejsza edycja jest prekursorska z kilku powodów. To bowiem pierwsze pełne polskie wydanie powieści Larkina, w siedemdziesiątą rocznicę jej pierwszej publikacji w Wielkiej Brytanii. Ale wydanie Biura Literackiego jest ważne również z innego powodu –. Siedemdziesiąt lat temu, z powodów komercyjnych wydawnictwo Faber and Faber zmusiło młodego wówczas autora do zmiany tytułu z „Kingdom of Winter” na znacznie gorszy i o wiele zbyt dosłowny „A Girl in Winter”. Zatem to właśnie wydawca polski jako pierwszy publikuje powieść pod jej właściwym, pierwotnym tytułem. Choć narracja powieści Philipa Larkina rozkręca się powoli, jak samochód pozostawiony na mrozie, to zapewniam – wciąga i fascynuje. W podsumowaniach kończącego się 2017 roku, wielu krytyków literackich wymienia właśnie „Zimowe królestwo” jako swoje najbardziej udane czytelnicze doświadczenie. Chciałbym niniejszym przyłączyć się do tych głosów, polecając lekturę z całego (zziębniętego) serca.

Philip Larkin, "Zimowe królestwo"
Tłumaczenie: Jacek Dehnel
Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017
Wydanie 
Seria: Proza, tom 46
ISBN 978-83-65125-70-5
Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lajos Grendel, "Dzwony Einsteina"